Szczepią nas, liczą nas, wkrótce nas zakolczykują, po czym zaczną sprzedawać detalicznie i hurtowo. Albo popędzą do rzeźni (lub łaźni – co, jak przed kilkudziesięciu laty pokazała historia, może na jedno wychodzić). Po co nam wolność? Przecież mamy tyle bezpieczeństwa. Przecież czuwa nad nami tyle „czynników”: rząd i niezależni eksperci, ZUS i organizacje pozarządowe, a do tego policje tajne, widne i dwupłciowe. A zresztą wydumana to rzecz, wolność. To luksus, na który niewielu może sobie pozwolić. Po co nam się o nią szarpać – czy nakarmimy nią dzieci, rachunki zapłacimy, okryjemy się zimą? Co za nią kupimy?
Ludzka trzoda nie potrzebuje takich fidrygałków. Dlatego pozostaje głucha na głos Chrystusa, którego Duch Pański namaścił i posłał, aby więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; aby uciśnionych odsyłał wolnymi (Łk 4, 18).
Zawołałem z ucisku do Pana – Pan mnie wysłuchał i wywiódł na wolność. Pan jest ze mną, nie lękam się – cóż mi może zrobić człowiek? (Ps 118, 5-6) – tego też nie chcemy słuchać.
Polacy zatykają uszy na głos świętego Pawła, który w liście do Galatów woła wprost do nich: Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli! (Ga 5, 1).
Czterdzieści lat temu ciężki trep żołdaka, tłamsząc zdrowy pęd ku wolności pogrążonego w czerwonej mgle narodu, przydepnął nas tak mocno, że w zasadzie do dziś się nie podnieśliśmy. Dlatego gdy trzydzieści lat temu odchodzący na bezkarną emeryturę żołdak oddał bat uprzednio wyselekcjonowanym sukcesorom, zapialiśmy w aklamacji. A gdy dwadzieścia lat temu brzydki zapach przeszłości rozszedł się na tyle szeroko, że trudno go było nie poczuć, wciąż nie chcieliśmy uwierzyć, jak nas mistrzowsko zrobiono w konia. A dziesięć lat temu już Europejczycy pełną gębą (z naciskiem na gębę), myśmy wszystko zapomnieli…
Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem – śpiewał przed trzydziestu laty pozujący na Johna Lennona Chłopiec z Placu Broni i mało który Polak nie zna tego refrenu, i nie nuci go bezwiednie, gdy tylko usłyszy tę piosenkę.
Bezwiednie, bo ich świadome działania dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że ani nie kochają, ani nie rozumieją. A oddać nie tylko umieją, ale wręcz chcą.
A ci co przedpotopowych piosenek nie znają, bo ich trzy dekady temu nie było na świecie? Ci w ogóle żadnego problemu z wolnością nie mają. Są wolni, bo przecież sami tak ogłosili na fejsbuku, instagramie, tłiterze. I przyklepali czerwonym znakiem runicznym wyciągniętym ze śmietnika historii. Albo sześciopakiem koloru…
Tym aż się prosi przypomnieć piosenkę jeszcze starszych „dziadersów”, która jednakowoż pomimo upływu czasu ani o jotę nie straciła na aktualności: Są tacy, to nie żart, dla których jesteś wart mniej niż zero. Mniej niż zero.
Obroża wrasta w szyję – tym głębiej, im dłużej się ją nosi. Z czasem wręcz wnika pod skórę tak, że jej wcale nie widać. A nawet nie czuć. Tylko niekiedy, nie wiedzieć czemu, człowiekiem targnie jakiś dziwny niepokój… Ale zaraz przechodzi.
Liczcie nas, szczepcie nas, kolczykujcie nas. A potem nas sprzedajcie. Byle ze zniżką.
Jerzy Wolak
Artykuł “Szmata na gębie” jest edytorialem 81. wydania magazynu “Polonia Christiana”. Zachęcamy do lektury naszego pisma.