Będziecie święcić pięćdziesiąty rok, oznajmijcie wyzwolenie w kraju dla wszystkich jego mieszkańców. Będzie to dla was jubileusz – każdy z was powróci do swej własności i każdy powróci do swego rodu (Kpł 25, 10). Jakże te słowa Pana z góry Synaj, skierowane przed tysiącami lat do zupełnie innego ludu, pasują do naszego polskiego tu i teraz.
Każdy powróci do swojej własności – czyli do tego, co mu się słusznie należy, nie z czyjejkolwiek łaski, zwłaszcza z łaski państwa, ale dlatego, że z dziada pradziada znajdowało się to w legalnym posiadaniu jego rodziny. Każdy powróci do swojego rodu – czyli bez obawy o życie czy bezpieczeństwo wróci do swoich z tułaczki, na którą wygnał go zbrodniczy reżim. Nastanie czas wyzwolenia kraju.
Opatrzność dała Polakom niepowtarzalną okazję do wcielenia w życie tegoż właśnie nakazu Bożego. Rok 1989 był dokładnie pięćdziesiątym od chwili, gdy Polacy zaczęli masowo tracić własność, poczynając od rzeczy najważniejszej: wolności, poprzez ich własną ojczyznę, aż po wszelkie dobra indywidualne.
Przypadek? Zbieg okoliczności? A może raczej misterny plan Boży, mający na celu wskrzeszenie prawdziwej Rzeczypospolitej – praworządnej, wolnej i bogatej obrończyni chrześcijańskiego ładu w Europie – ojczyzny dumnego i mądrego narodu, który potrafił wyciągnąć właściwe wnioski z dopustu, jakim był dlań pięćdziesięcioletni komunistyczny syf, w który popadł nie bez własnej winy?
Nie wykorzystaliśmy szansy na powrót do swojej własności i do swojego rodu. W roku 1989 nie chcieliśmy odrodzenia przedkomunistycznej Polski – nie w jej dawnych granicach, bo to było nierealne, ale wewnętrznie: duchowo, moralnie, mentalnie i własnościowo. Nie dostrzegliśmy Bożej aluzji (zbyt może subtelnej dla przeciętnego obywatela Peerelu). Ale dlaczego odrzuciliśmy konkretną naukę na zmieniającą się rzeczywistość, jaką przywiózł nam w roku 1991 nasz ukochany Jan Paweł II?
Wygląd nieba umiecie rozpoznawać, a znaków czasu nie możecie? (Mt 16, 3) – zapyta nas kiedyś Sprawiedliwy Sędzia. I wy tak niepojętni jesteście? (Mk 7, 18).
– Ale co, miałoby być jak przed wojną? – zapyta może niejeden beneficjent reformy rolnej i nacjonalizacji gospodarki. Nie, miało być lepiej – ale naprawić zło można jedynie wracając do miejsca, w którym się ono dokonało, by stamtąd rozpocząć uzdrawianie. Tego wymaga sprawiedliwość. Iluzoryczny dobrobyt jednych wyrósł na dojmującej krzywdzie innych – to wymagało zadośćuczynienia.
Nie uczyniliśmy jednak zadość sprawiedliwości; nie chcieliśmy wrócić do państwa, które czekało na nas wiernie na wygnaniu, do legalnych instytucji, do naszych tradycji ustrojowych. Pomyliliśmy wyzwolenie z układem zawiązanym ponad naszymi głowami – kto choćby pomyślał o powrocie do rzeczywistości sprzed komuny, niech pierwszy rzuci kamieniem – i ostatecznie wróciliśmy do kołchozu. Tym razem, dla odmiany, europejskiego.
I tak oto zmarnował się supernazdwyczajny Jubileusz specjalnie dla nas sprawiony przez Pana, który przecież osobiście wyznał, iż Polskę szczególnie umiłował, i jeszcze zanim przyszło na nas najgorsze, obiecał, że wywyższy ją w potędze i świętości…
W zwyczajnym, regularnie co ćwierćwiecze w Kościele przypadającym Roku Jubileuszowym prośmy Pana o mądrość, abyśmy umieli dostrzegać i poprawnie odczytywać znaki od Niego, licząc na to, że w swoim nieskończonym miłosierdziu da nam jeszcze kiedyś jakiś znak – na pożytek nasz i całego Kościoła świętego.
Jerzy Wolak