My, Polacy, mamy z honorem nie lada kłopot. Tak bowiem wrósł w nasze narodowe DNA, że stał się wręcz genem dominującym, który – zgodnie z prawem natury – determinuje cechy. W naszej historii znajdziemy przeobfitość cech, zachowań i postaw determinowanych bezpośrednio przez poczucie honoru.
Oto jeden ogłasza, że Bóg mu powierzył honor Polaków i hop w nurt rzeki, drugi podkreśla bezcenność honoru i wikła ojczyznę w klęskę, z której do dziś nie może się ona podnieść. Jedni, strażnicy wielkiej wody chcą bronić szczątkowego dostępu do morza albo na dnie z honorem lec; inni, szaleni zażarci, jak ci z Samosierry szaleńcy ruszają do nieswojej bitwy o włoskie wzgórze jak zawsze za honor się bić.
Jak zawsze, bo przecież od co najmniej dwóch i pół stulecia wyznacznikiem i celem naszych zmagań z przeciwnościami losu jest o wiele bardziej ów nieszczęsny honor niż jakakolwiek wymierna korzyść. Swoiście zresztą rozumiany. Nie nazywali aby nasi przodkowie karcianego długu honorowym? Albo małoż to razy dziurawili się nawzajem szablą bądź kulą w obronie honoru dam zainteresowanych w istocie jego jak najzyskowniejszą sprzedażą?
A ileż to własnych głów przestrzelono w romantycznej gorączce, by wspomnieć chociażby oficerów Królestwa Polskiego, których książę Konstanty grubiańsko rugał i poniżał, a oni w poczuciu niezmywalnej plamy na honorze odbierali sobie życie. Toż przecież na zdrowy rozum, jeśli już brać grzech śmiertelny na sumienie, to trzeba było kropnąć ruskiego satrapę z pożytkiem dla wojska i kraju…
Ale honor zmieszany z pychą taki wytwarza koktajl, który rozum skutecznie odbiera.
Bardzo też namieszał nam w głowach Sienkiewicz – sam wychowany w mesjanistycznym kulcie altruistycznego samobójstwa, trującym polskie dusze od co najmniej Mickiewicza. Owszem, wysadzenie się w powietrze w murach kapitulującej twierdzy bezsprzecznie warte było pieśni na miarę co najmniej Eddy poetyckiej, jeśli nie wręcz Iliady, ale wzór dało fatalny, a – niestety – atrakcyjny, czego dowiódł biedny kapitan Raginis, najpierw składając wraz ze swym zastępcą (całkiem jak Wołodyjowski z Ketlingiem) przysięgę, że żywy nie opuści pozycji, a potem rozrywając się granatem.
Czasem więc zamiast do Sienkiewicza warto sięgnąć do Prusa. Jest taka scena w Lalce, którą każdy ekspert w dziedzinie honoru powinien przeczytać (lub w filmie zobaczyć), aby jeszcze pogłębić swą ekspertyzę. Oto Ignacy Rzecki, czując się dotkniętym przez przedstawiciela handlowego Szprota, z oczywistym zamiarem rzuca na stół bilet wizytowy, którego to gestu tamten najwyraźniej nie rozumie, bo pyta zdumiony:
– Co mi pan dajesz adresy? Mam panu przysłać partię kortu czy co?
– Satysfakcji żądam od pana – krzyknąłem, wciąż bijąc w stół.
– Tere–fere! – mówi Szprot i kręci palcem w powietrzu. – Łatwo panu żądać satysfakcji, boś oficer węgierski. Zamordować człowieka albo nawet dwu czy samemu dać się porąbać to u pana chleb z masłem… Ale ja, panie, jestem ajent handlowy, mam żonę, dzieci i terminowe interesa…
– Jesteś pan bez honoru! – zawołałem.
Teraz on zaczął bić w stół.
– Kto bez honoru? Komu pan to mówisz? Nie płacę weksli czy daję zły towar, czym zbankrutował?
W ciągu całego trzyletniego okresu swej publicznej, ziemskiej działalności Jezus Chrystus ani razu nie wspomniał o honorze, za to nakazał swoim uczniom (czyli nam), aby byli roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie (Mt 10, 16).
Jerzy Wolak