Honor – to brzmi dumnie! Owo wzniosłe a kwieciste pojęcie przyjęło się uznawać za jedną z najwyższych wartości cechujących dobrze ukształtowanego człowieka, chrześcijanina i patriotę – zwłaszcza w Polsce, gdzie jego znaczenie zostało dodatkowo utwierdzone dzięki triadzie Bóg, Honor, Ojczyzna. A jednak po wnikliwszym zagłębieniu się w temat docieramy do rozmaitych wypaczeń tegoż pojęcia, które każą się poważnie zastanowić, czy rzeczywiście jest to właśnie taka cnota, jak uczono nas o niej w szkole…
Zacznijmy od źródła – czyli od Słowa Bożego. W polskich przekładach Pisma Świętego słowo „honor” nie występuje ani razu, jednak w językach oryginalnych możemy doszukać się zbliżonych słów. Sęk w tym, że semantycznie ich znaczenie jest… zupełnie inne od dzisiejszego pojmowania honoru. W Biblii – zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie – pojęcie honoru występuje w znaczeniu czci oddawanej komuś: na przykład rodzicom (Pwt 5, 16; Ef 6, 2), osobom starszym (Kpł 19, 32) czy sprawującym władzę (Rz 13, 1). Autorzy tekstu natchnionego zaznaczają przy tym, że wszelka władza i cześć (honor) należą wyłącznie do Boga (1 Krn 29, 11; 1 Tm 1, 17; Ap 5, 13).
Pojęcie honoru we współczesnym jego rozumieniu upowszechniło się dopiero w epoce napoleońskiej, kiedy zaczęto go używać jako określenia na zbiór cech oczekiwanych od dobrego żołnierza: męstwa, odwagi, poświęcenia, lojalności, wytrwałości, braterstwa i tym podobnych. A wraz z armią Bonapartego francuskie l’honneur przywędrowało do naszego języka. Zdaje się jednak, że w tej części Europy stanowimy pod tym względem wyjątek – warto zauważyć, że w większości języków słowiańskich słownikowy przekład polskiego słowa „honor” brzmi podobnie do naszej „czci” (po czesku jest to čest, po chorwacku čast, po bułgarsku чест czy po rosyjsku честь).
Honor wypaczony przez Rewolucję
Tak więc etymologii współczesnego znaczenia honoru musimy doszukiwać się w porewolucyjnej Francji. Władze laickiej republiki, nie mogąc odwoływać się do religii, potrzebowały nowego terminu, który zawrze w sobie pożądane cechy przykładnego obywatela, a jednocześnie nie będzie nasuwać bezpośrednich skojarzeń z chrześcijaństwem.
Już samo zmienianie znaczenia słów i pozbawianie ich kontekstu religijnego, z którego się wywodzą, by je oferować pod szyldem „wartości uniwersalnych”, powinno wzbudzać niepokój i uzasadniony sprzeciw katolików. To jednak zaledwie początek przedziwnej drogi, jaką przebyło w czasach nowożytnych pojęcie honoru. Później bowiem określenie to wciąż ewoluowało, zyskując wiele specyficznych „lokalnych odmian”, w skrajnych przypadkach tak mocno wypaczonych jak honor mafijny czy złodziejski…
Kobiet i dzieci nie ruszam – chyba wszyscy pamiętamy ten cytat z filmu Leon zawodowiec z 1994 roku w reżyserii Luca Bessona. Wypowiedział go nie kto inny, jak tytułowy Leon ustami Jeana Reno, akcentując w ten sposób, że jego honor płatnego zabójcy nie pozwala mu na popełnianie tak haniebnych czynów, jak strzelanie do słabszych. No cóż, lepszy taki system wartości niż żaden… choć raczej daleko mu do ideału chrześcijańskiego.
Zresztą swój „zawodowy” honor mają i wspomniani złodzieje: polega on choćby na tym, że zabierają z portfela pieniądze, lecz nie niszczą dokumentów… A co dopiero mówić o mafii włoskiej, której członkowie tytułują się nawzajem… ludźmi honoru!
Tak oto rozmyte i płynne określenie stworzone przez antykatolickich rewolucjonistów można dowolnie naginać do własnych potrzeb… Ale co to ma wspólnego z prawdziwymi wartościami chrześcijańskimi?
„Honor” czy rozpacz i tchórzostwo?
Chyba największym i najgroźniejszym wypaczeniem związanym z honorem jest tak zwane „honorowe samobójstwo” – motyw obecny w kulturze europejskiej od stuleci, pomimo oczywistej sprzeczności czynu samobójczego z religią chrześcijańską. Mężczyzna odrzucony lub zdradzony przez kobietę odbiera sobie życie, żeby ocalić swój „męski honor”. Oszust i krętacz po ujawnieniu jego niecnych czynów popełnia samobójstwo, aby chociaż „odejść z honorem”. A generał lub marszałek pokonanej armii zamiast pójść do niewoli strzela sobie w głowę, nie mogąc znieść „hańby” przegranej bitwy lub wojny.
Czy jednak nie jest dokładnie na odwrót? Czyż to wszystko nie są jakieś straszne oksymorony? Oczywiście można starać się zrozumieć osobę skrzywdzoną, która w poczuciu krzywdy, w wyniku silnych emocji i przy ograniczonym stanie świadomości decyduje się na samobójstwo. Pozostaje nam jedynie modlić się za takie osoby i wierzyć w Boże miłosierdzie. Ale nie możemy zaakceptować popełnionego z premedytacją czynu przeciwko świętości życia ludzkiego – w tym przypadku własnego – z powodu źle pojętego honoru.
Czynem jeszcze gorszym moralnie jest samobójstwo popełnione w obliczu uzasadnionych oskarżeń. Jest to w swej istocie postępek tchórzliwy – to przecież nic innego jak ucieczka przed zasłużoną karą, która mogłaby być dla takiej osoby okazją do odpokutowania win i ocalenia duszy. Ale niestety została odrzucona na rzecz szybkiego „rozwiązania problemu” (niestety tylko doczesnego). Wreszcie czy faktycznie świadczy o honorze samobójstwo żołnierza po dobrze spełnionym obowiązku i godnie stoczonej walce? Czy prawdziwie honorowe nie było raczej zachowanie tych dowódców, którzy zdecydowali się pójść do obozu jenieckiego razem ze swoimi żołnierzami, by tam dzielić z nimi wszystkie trudy i smutki życia w niewoli, często przez wiele lat?
W skrajnym przypadku przyjęcie logiki „honorowego samobójstwa” musiałoby oznaczać, że spośród Apostołów najbardziej „honorowo” zachował się… Judasz, bo tak bardzo nie mógł znieść wyrzutów sumienia po wydaniu Mesjasza, że się powiesił. Tymczasem Piotr i Tomasz postąpili „niehonorowo”, bo choć pierwszy trzy razy zaparł się Jezusa, a drugi nie uwierzył w zmartwychwstanie dopóki nie zobaczył Jego ran, to jednak żaden z nich nie odebrał sobie życia…
To oczywista bzdura, którą rozumie nawet dziecko: Judasz nie uwierzył w Boże miłosierdzie i przez to na sznurze skazał się na wieczne potępienie, podczas gdy Piotr pozwolił swemu Nauczycielowi wybaczyć sobie, dlatego stał się Skałą, na której Jezus Chrystus zbudował Kościół Święty. A Tomasz zaniósł Dobrą Nowinę aż do Indii, na kraniec ówczesnego świata.
Cóż pozostaje, jeśli nie honor?
Pojęcie honoru mocno zakorzeniło się w europejskiej i polskiej kulturze. Mimo istnienia jego wypaczonych odmian, wciąż jest uważane przez wiele osób za nośnik podstawowych wartości, a hasło Bóg, Honor, Ojczyzna na trwałe weszło do kanonu polskiego patriotyzmu (choć warto wspomnieć, że oficjalnie stało się dewizą Wojska Polskiego dopiero w 1943 roku!).
Nie ma więc sensu teraz „walczyć z honorem” i odwracać biegu historii. Raczej trzeba pamiętać o oryginalnej, biblijnej i chrześcijańskiej genezie tego słowa i jego pierwotnym znaczeniu, a przede wszystkim sięgać do wartości i postaw chrześcijańskich – takich jak dobroć, uczciwość, przyzwoitość, prawdomówność, wierność, gotowość do pomocy.
Tylko w połączeniu z tymi wartościami – niezmiennymi i nieprzedefiniowalnymi – honor staje się prawdziwym budulcem kręgosłupa moralnego człowieka, a nie jedynie wyświechtanym frazesem, który każdy może sobie przykroić do własnych wyobrażeń czy potrzeb, jak się komu żywnie podoba.
Marcin Więckowski – autor powieści historycznych, publicysta magazynu „Przymierze z Maryją”, rosjoznawca, pochodzi z rodziny kresowej.