Jak to dobrze, że w końcu nadszedł renesans i rozświetlił mroki średniowiecza! Szczęście, że Gutenberg wynalazł druk i nauczył średniowiecznych tumanów czytać! – krzyczą rozliczne publikacje popularnonaukowe. Pomijając bzdurność tego typu enuncjacji, warto zauważyć, że wynalazek Johannesa Gutenberga, choć w sumie istotny dla świata, bynajmniej nie zrodził się z altruistycznej potrzeby upowszechniania słowa pisanego – miał jedynie usprawnić pracę fabryki prowadzonej przez zorientowanego na zysk biznesmena. A prawdziwy wynalazek książki leży zupełnie gdzie indziej.
Czasem zapominamy, że książki istniały o wiele wcześniej niż druk. Kto je czytał w średniowieczu? Oczywiście ludzie Kościoła – mnisi, księża, biskupi. Nie byli oni jednak jedyną warstwą, która posiadła niezwykłą umiejętność odszyfrowywania liter. Jak pokazują liczne ilustracje (czy to w starych manuskryptach, czy bibliae pauperum) lekturze oddawały się również wysoko urodzone kobiety, niejednokrotnie lepiej wykształcone od swych równie wysoko urodzonych małżonków. Nic w tym dziwnego, albowiem wyznawcy Chrystusa naśladowali Go również i w szacunku do płci przeciwnej, co pozwoliło damom na zabieranie głosu w debacie publicznej – może nie po raz pierwszy w historii, ale po raz pierwszy z godnością.
Książek potrzebowali też uczeni i filozofowie, więc przy uniwersytetach rosnących w dużych miastach jak grzyby po deszczu niemal masowo produkowano Biblie, podręczniki, rozprawy naukowe. Biorąc pod uwagę liczbę osób piśmiennych w środowiskach akademickich i kościelnych (często ściśle ze sobą połączonych) wydanie manuskryptu nie było kosztowne – a w pierwszych latach istnienia prasy drukarskiej wręcz nieporównanie tańsze niż zlecenie takiej pracy drukarni. Posiadanie książek stanowiło więc stosunkowo niedrogi sposób na podniesienie swego statusu – zatem każdy, kto aspirował do wspinaczki po drabinie społecznej hierarchii, musiał nie tylko umieć czytać manuskrypty, ale i je posiadać. W schyłkowych latach średniowiecza w większości domów mieszczańskich zachodniej Europy znajdowała się przynajmniej jedna książka. Jeśli więc kultura czytelnicza była tak rozwinięta, czy druk naprawdę był komuś potrzebny?
Wszystko zaczęło się od… produkcji luster
W latach trzydziestych XV wieku Johannes Gutenberg, syn patrycjuszowskiej rodziny z Moguncji nadzorował w Strasburgu pracę fabryki produkującej zwierciadła pielgrzymkowe, mające za zadanie przyciągać i zatrzymywać odblask łaski płynący z relikwii, aby pielgrzym mógł go zabrać ze sobą.
Nie była to jedyna pamiątka odbycia takiej religijnej podróży – każdy pielgrzym otrzymywał też wypisywany ręcznie imienny list odpustowy. Jako że na szlaku pielgrzymkowym do sanktuarium Najświętszej Maryi Panny w Akwizgranie panował ogromny ruch, fabryka pracowała pełną parą, a mnisi wypisujący listy dorabiali się powoli zespołu cieśni nadgarstka. Gutenberg – który z odlewu zwierciadeł czerpał całkiem niezły zysk – rozmyślał, jak by tu usprawnić pracę, aby ten zysk dodatkowo pomnożyć. Przydałaby się maszyna, która by wyciskała na pergaminie litery, tak jak w wosku odciska się pieczęć…
Wszystkie elementy takiej maszyny w zasadzie już na niego czekały – prasy wszak używało się do produkcji wina, papieru – w kancelariach i klasztorach, a pomysłu na ruchome czcionki dostarczyły pieczęcie. Pozostawało tylko złożyć to wszystko w jedną całość.
Pierwszą wydrukowaną księgą nie była bynajmniej Biblia Gutenberga. Tak obszerne dzieło było zbyt skomplikowane jak na pierwsze podejście – nie wspominając nawet, że nie wypada przecież takich próbek dokonywać na Słowie Bożym. Zaczęto więc od ksiąg pomniejszych, z których do dzisiaj przetrwała tylko część, jak na przykład Ars minor Eliusza Donata, czyli ówczesny podręcznik do łaciny.
Gutenberg nie chciał niczego rewolucjonizować. Szukał sposobu na zwiększenie dochodów, jego druki były więc próbą odtworzenia manuskryptów – szybką w produkcji i tanią. W istocie stanowiły marną kopię prawdziwego dzieła. Nic dziwnego, że z początku druk spotkał się z mieszanymi reakcjami: jedni chwalili usprawnienie procesu produkcji, inni narzekali na upadek kultury pisania. Dobrym podsumowaniem ówczesnych odczuć może być reakcja władcy Florencji, Lorenza de’ Medici (znanego również jako Lorenzo il Magnifico, czyli Wawrzyniec Wspaniały), który docenił nowatorskość rozwiązania i zainteresował się wynalazkiem z czysto teoretycznego punktu widzenia, ale książki do osobistej kolekcji dalej zamawiał w pracowni Vespasiana de’ Bisticci, słynącej z pięknych opraw i jeszcze piękniejszego pisma kopistów.
Człowiek, który wiedział, czego chce
Mimo chłodnego przyjęcia inkunabuły szybko weszły na wydawniczy rynek renesansowej Europy. Początkowo obejmowały głównie przedruki Biblii, modlitewników i żywotów świętych oraz drobne dokumenty. Czasami zdarzały się publikacje bardziej naukowe, jak podręczniki do nauki łaciny. Nie były to jednak wydruki, jakich miliony wypluwają obecne drukarki: czcionką Times New Roman w rozmiarze 12 punktów, z interlinią 1,5. Imitowały pismo ręczne, pełne zawijasów i ozdobników, co przy nieprecyzyjnej jeszcze metodzie odbijania sprawiało, że treść stawała się nieraz nieczytelna. Każdy drukarz stosował własne wzorce pisma, własne skróty łacińskich słów. Zasadniczo treść dzieła była najmniej istotnym elementem książki – o wiele mniej istotnym niż jej graficzna forma.
Sytuację zmienił dopiero pół wieku później człowiek nauki, który po dwudziestu latach pracy nauczycielskiej postanowił zabrać się za drukowanie. Nie spodziewał się zapewne, że na zawsze ukształtuje kanon literatury europejskiej. Nazywał się Aldo Manuzio (acz ówczesną zlatynizowaną manierą przedstawiał się jako Aldus Manutius), pochodził z włoskiego miasteczka Sermoneta nieopodal Rzymu (gdzie przyszedł na świat rok przed datą oficjalnie przyjmowaną za moment wynalezienia przez Gutenberga ruchomej czcionki) i miał jasno określony cel: chciał publikować teksty greckich autorów w ich oryginalnym kształcie.
W tym celu musiał nie tylko wynaleźć zupełnie nowe czcionki, ale i odnaleźć teksty, które w wielu przypadkach dawno poszły w niepamięć lub funkcjonowały tylko jako wzmianki w późniejszych dziełach. Aby tego wszystkiego dokonać, potrzebował pieniędzy, i to dużo. Posada guwernera, nawet uczącego synów księżnej, nie stwarzała warunków finansowych do zmieniania oblicza świata w czasie wolnym, więc Aldus znalazł sponsorów – czterech włoskich arystokratów, równie jak on zainteresowanych literaturą i nauką, tylko nieporównanie odeń bogatszych.
Klasycy i przecinki
Zaczęli od dzieł greckich – oczywiście w Wenecji, będącej w owym czasie najważniejszym ośrodkiem badania starożytności – z czcionką stylizowaną na pismo ręczne Aldusa i jemu współczesnych Greków (nie na dawne bizantyjskie kodeksy z ich bogatą kaligrafią). Pracą dzielili się równo – Pietro Bembo odnajdywał teksty, Francesco Griffo wytwarzał czcionki, a Manuzio czuwał nad spójnym wyglądem całości. W ten sposób wydali opera omnia Arystotelesa oraz innych mniej lub bardziej znanych klasyków greckich (jak Homer, Sofokles, Eurypides, Arystofanes, Tukidydes, Pindar, Herodot, Likofron czy Platon). Niestety, grecka czcionka Manucjusza nie przetrwała próby czasu, zastąpiona po pięćdziesięciu latach przez krój stworzony przez paryskiego drukarza Roberta Estienne’a.
Starożytni greccy mistrzowie nie byli jednak jedynymi autorami, których dom wydawniczy Aldusa chciał pokazać światu. Zależało mu wszak na promowaniu wszelkiej nauki. Publikował też współczesnych sobie autorów, jak choćby Erazma z Rotterdamu, Francesca Colonnę czy wspomnianego już wybitnego weneckiego humanistę Pietra Bemba.
W roku 1501 Aldo wydał serię łacińskich dzieł, w których zastosował dwa nowe wynalazki. Pierwszym z nich była uporządkowana interpunkcja. Do tej pory autorzy i wydawcy przy tworzeniu tekstu po prostu sięgali do torby z przecinkami, kropkami i innymi znakami przestankowymi i siali nimi po dziele według uznania – jedni gęsto, inni skąpo. Manucjusz położył kres tej interpunkcyjnej samowoli, ustalając reguły i wprowadzając znak średnika, który znacznie ułatwił przyswajanie drukowanych przezeń dzieł.
Wprowadził ponadto nowy krój pisma zwany corsivo latino, czyli po prostu kursywę (zaprojektowaną przez Francesca Griffa). Pismo pochyłe pozwoliło na zmieszczenie większej ilości tekstu na stronie przy jednoczesnym zachowaniu estetyki i elegancji oraz oczywiście czytelności. Nie należy jednak mylić corsivo z inną czcionką manucjańską – italico. Była to czcionka prosta, bardzo rozpowszechniona zarówno w jego wydaniach, jak i u jego następców. Po latach w innych krajach Europy przyjęło się wszystkie czcionki Manuzia nazywać pismem włoskim (italskim), a że kursywa była z nich najciekawsza, do tej pory zwie się ją italikami.
Ojciec współczesnej książki
Aldo Manuzio i gromadzący się wokół jego przedsiębiorstwa intelektualiści, czyli środowisko zwane Accademia Aldina, wspólnymi siłami stworzyli kolekcję niewielkich (jak na standardy renesansowe), acz bynajmniej nie tanich książek w eleganckim formacie octavo (o wysokości grzbietu 20–25 centymetrów). Z ogromną pieczołowitością dbali nie tylko o treść, ale i o estetykę swoich dzieł, z uwagą i smakiem dobierając zarówno teksty, jak i skórzane oprawy. Ich wydania, zwane aldynami, szybko urosły do rangi kunsztownych przedmiotów kolekcjonerskich – i jak każda sztuka natychmiast znalazły tanich imitatorów.
Lyońscy drukarze szybko „spiratowali” eleganckie aldyny, rozprowadzając po całej Europie ich tanie i zdecydowanie mniej „dopieszczone” podróbki. Ale właśnie dzięki tym dwóm czynnikom – popularności oryginału wśród klas wyższych i rozpowszechnieniu imitacji wśród warstw niższych – aldyny na zawsze wprowadziły do kanonu literatury dzieła greckie, łacińskie, a także włoskie. A co ważniejsze, dzięki poręcznemu formatowi bardzo ułatwiającemu lekturę, przechowywanie i transport zaniosły czytanie „pod strzechy”, stając się prekursorami dzisiejszych paperbacków.
Aldo Manuzio, choć w Europie znany jako wielki humanista, Polakom jest zupełnie obcy. Nawet w kręgu zawodowych italianistów, którzy długie godziny spędzają nad twórczością jego serdecznego przyjaciela, Pietra Bemba. Warto zatem, trzymając w rękach to wydrukowane czasopismo, wspomnieć nie tylko ojca druku, Johannesa Gutenberga, ale i ojca współczesnej książki – Aldusa Manutiusa.
Jadwiga Wolak – absolwentka filologii włoskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego.