Dawno, dawno temu dziecięciem jeszcze będąc – wcześnie czytać nauczonym i pochłaniającym teksty bez miary i opamiętania – zdumiałem się niepomiernie, gdzieś przeczytawszy (a jakże!), iż ktoś na pytanie, jaką książkę (tylko jedną!) chciałby mieć ze sobą, gdyby się znalazł na bezludnej wyspie, odpowiedział, że Biblię.
Coo? To Pismo Święte, którego kawałki lektorzy dukają podczas Mszy, miałoby mu wystarczyć do końca życia? To co ten biedny rozbitek będzie miał do prawdziwego czytania…?
Od tamtego czasu minęły eony. Dziecię wyrosło zdrowe na ciele i umyśle i wzorem świętego Pawła, wyzbywszy się tego, co dziecięce, stało się mężem. Mąż zaś Biblię przeczytał wzdłuż i wszerz, w całości i na wyrywki, filologicznie i teologicznie, poznawczo i modlitewnie. Dalej ją zresztą czyta – codziennie – w samotności, w rodzinnym kręgu i wespół z Ojcami Kościoła. I wcale mu się jeszcze nie znudziła, ba, wcale nie wygląda na to, by mu się miała kiedykolwiek znudzić. Przeciwnie: w każdym z nią spotkaniu odkrywa treści, które w poprzednich czytaniach czy to umknęły jego uwadze, czy był jeszcze za głupi, by doń dotarły. A może jego oczy były niejako na uwięzi (Łk 24, 16)?
Jak Biblia może się kiedykolwiek znudzić? To przecież księga ksiąg – autentyczne kompendium literatury. Czyż nie zawiera ona w sobie wszystkich rodzajów literackich? Owszem – mamy tu przecież i epikę, i lirykę, i dramat. A w ich ramach nieprzebrane bogactwo gatunków. Beletrystyka? Proszę bardzo: jest powieść obyczajowa i przygodowa; jest fantastyka i horror; jest romans i postapo. Poezja? Do wyboru, do koloru: hymny, pieśni, poematy. Literatura faktu? Samej historii prawdziwe zatrzęsienie. Książka użytkowa? A czemuż by nie? Kodeksy prawne, spisy ludności, księgi rachunkowe, literatura techniczna – nawet poradnik, jak zbudować świątynię.
Czytajmy więc Pismo Święte! Czytajmy je chętnie i rzetelnie, ale też… ostrożnie, bo znajdziemy w nim treści zgoła nieoczywiste, wręcz szokujące. Pismo Święte jest żywiołem bez dna i granic – jak mądrze mawiał dziadek Romana Brandstaettera.
Tchnie przy tym mistycznym pięknem – urzekającym wszystkich, którzy biorą je do rąk w uczciwych zamiarach i ze szczerą intencją poznawczą (choćby nawet początkowo czynili to niechętnie czy wręcz pod przymusem). I już nigdy nie pozwoli się porzucić czy odrzucić. Zresztą – o czym przypomina Jezus Chrystus – Pisma nie można odrzucić (J 10, 35). Jakże bowiem odrzucić Autobiografię Boga w Trójcy Jedynego, którą On specjalnie dla człowieka napisał (to oczywiście figura retoryczna – Autor tej miary niczego własnoręcznie nie pisze, tylko zleca to zadanie swoim skrybom) i podarował mu w prezencie, aby miał co czytać przez wieki wieków i na podstawie tej lektury rozwijał Kościół założony przez Jego Syna? Bóg wszak pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy (1 Tm 2, 4).
Czytaj Pismo, katoliku, (oczywiście zgodnie z Magisterium Kościoła, bo każda inna jego lektura zwodzi na manowce) przede wszystkim po to, by się nie okazało, że znasz Boga tylko ze słyszenia.
Jerzy Wolak